Arcydzieło Andrzeja Żuławskiego „Na Srebrnym Globie” posiada niezatrzymywalną siłę, która nie starzeje się. Przyglądamy się jednemu z elementów, tworzącym owo wspaniałe, niepowtarzalne dzieło.

Poniższy tekst jest  skrótem tekstu, który ukazał się na łamach FilmPRO. Publikujemy go z drobnymi zmianami zostawiając esencję. Od chwili pojawienia się tekstu, tematyka, o której piszemy, nie straciła nic ze swojej aktualności.

Nieco zapomniany i niezbyt łaskawie potraktowany przez los, a właściwie przez ówczesne władze, film Andrzeja Żuławskiego „Na Srebrnym Globie” ma, poza genialną warstwą wizualną i dźwiękową, jeszcze jeden znakomity element, często pomijany i nieopisywany szerzej w branżowej prasie – montaż.

„Na Srebrnym Globie” – fot. Filmoteka Narodowa/ SF Kadr

„Na Srebrnym Globie”, oparte na „Trylogii księżycowej” Jerzego Żuławskiego, to jedno z tych dzieł science fiction, którego streszczenie pochłonęłoby całe miejsce przeznaczone na artykuł. Poprzestańmy więc na samym początku opowieści: jeździec przywozi kosmonautom tajemniczy przedmiot, który spadł z nieba. Bohaterowie rozpoznają w nim system przekaźnikowy sprzed kilkudziesięciu lat. Zawiera on wideopamiętnik, rozpoczynający się lotem kabiny kosmicznej i jej rozbiciem w górach jakiejś planety. W niniejszym tekście w głównej mierze skupimy się na owym wideopamiętniku.

„Na Srebrnym Globie” w swoim czasie zostało skazane na całkowite zniszczenie. Cudem ocalało i dokręcono do niego fragmenty – już nieinscenizowane, właściwie dokumentalne, w których Andrzej Żuławski opowiada, co znalazłoby się w filmie, gdyby zdjęcia nie zostały przerwane. Ostatnie minuty to niejako podpis autora, a zarazem osobisty, szczery hołd dla ekipy, która przez lata, mimo nakazu zniszczenia, przechowywała fragmenty kostiumów, scenografii, rekwizytów – wierząc, że zdjęcia kiedyś będą wznowione. Dzięki nim film dotarł do nas w obecnej formie. Prace montażowe rozpoczęły się w 1986 roku, jednak materiał został nakręcony znacznie wcześniej – w latach 1976-1978. Autorzy: reżyser Andrzej Żuławski, autor zdjęć Andrzej Jaroszewicz i montażysta Krzysztof Osiecki pokazują widzowi fragmenty wizualnego dziennika jednego z bohaterów, Jerzego, pozbawione (w pewnym sensie) nieistotnych elementów narracyjnych. Dzięki temu oglądamy coś, co znacząco wyprzedza wszystkie znane dziś środki montażowe: nerwowe, szybkie cięcia, skoki montażowe (tu traktowane jako poprawne), urwane panoramy i „zacinany” ruch kamery. W „Na Srebrnym Globie” w sensie dosłownym zastosowano zabieg, który Walter Murch w książce „W mgnieniu oka” nazwał „wycinaniem nieistotnych kawałków”. Właśnie w tym widzi on esencję montażu. Wideodziennik Jerzego – pamiętnik pozbawiony pustych miejsc, ciszy, miejsca na oddech, niepotrzebnych przejść – nabiera niewiarygodnej mocy i staje się nowym środkiem wyrazu, wzbogacającym słownik języka montażu. Nigdy wcześniej niespotykanym. Pokazuje coś, co według podręczników montażu trzeba by uznać za błąd. Ów błąd jest tutaj właściwą, poprawną metodą montażu.

Innymi słowy: w scenach wideopamiętnika Jerzego zastosowano liczne cięcia wewnątrz ujęć. Ujęcie nie jest pokazywane od początku do końca – liniowo, bez przerwy. Jeśli następuje np. przerwa na oddech i aktor w tym momencie nic nie mówi – mamy cięcie. Jeśli trzeba zaakcentować jakiś inny element – jest cięcie. I to wewnątrz tego samego – wcześniej koherentnego ujęcia.

Można by podejrzewać, że tego typu podejście, opierające się na nieustannych skokach, w 1986 roku ktoś mógł już zastosować. Ale czy to możliwe? Zastosować czyjeś nowatorskie podejście i dopasować je do swojego filmu? Tak po prostu: „cut and paste”?

Oglądając z uwagą „Na Srebrnym Globie”, dojdziemy do wniosku, że całość jest tak spójna, iż o zapożyczeniach nie może być mowy. Rozwiązanie montażowe, o którym mowa, musiało być świadomie uwzględnione już podczas kręcenia zdjęć. Zastosowanie licznych cięć w trakcie ciągu ujęć, sceny, jak i pomiędzy dublami tego samego ujęcia, gdy różnice w planach pomiędzy owymi cięciami są marginalne – w dotychczasowej praktyce montażowej byłoby potraktowane jako zdecydowanie błędne. Tak małe zróżnicowanie planów pomiędzy cięciami powoduje niepokój i dyskomfort widza. Jednak w tym filmie jest to bardzo konsekwentnie prowadzone. I po jakimś czasie w trakcie oglądania zaczynamy akceptować to nowatorskie podejście. Zaczynamy je odbierać jako właściwe. 

Analizując głębiej film, dochodzimy do wniosku, że to nie przypadek. To konsekwentna metoda, myśl, która zapewne nie powstała przy stole montażowym a znacznie wcześniej. Kiedy? Jak to sprawdzić? Jeśli te cięcia nie były patentem na film, wymyślonym podczas montażu, musiały zostać wymyślone w jakichś innych okolicznościach. Oznacza to, że owa rewolucja w cięciach powstała przed 1976 rokiem, już na etapie pracy nad scenariuszem czy scenopisem. Opracowanie tak radykalnych rozwiązań w dużej części filmu (poczynając od 10 minuty – w scenie z łazikami kosmicznymi w księżycowym krajobrazie, poprzez sceny na plaży i we wnętrzach; właściwie we wszystkich scenach, które odtwarzają wideodziennik głównego bohatera) wymagało niesamowitej wiedzy, odwagi artystycznej, dalekowzroczności i wiary, że tego typu podejście jest konieczne i właściwe.

Gdy ogląda się sceny, w których zastosowano te zabiegi, odnosi się wrażenie pełnej płynności narracyjnej, choć wizualnie zaburzonej skokami w obrazie. Jednak po chwili przyzwyczajamy się do tego typu narracji, akceptujemy ją, a co najważniejsze – rozumiemy, że jest potrzebna i doskonale dobrana.

We wspomnianej wcześniej książce Waltera Murcha również jest mowa o tym, co w montażu będzie odbierane jako właściwe, a co jako niewłaściwe cięcie (patrz „W mgnieniu oka”, str. 25, odnośnik 6). Gdyby Murch miał możliwość obejrzenia „Na Srebrnym Globie”, z pewnością zmieniłby podejście.

Film Żuławskiego obala kanon montażowy, który mówi, co jest poprawne, a co nie (Walter Murch „W mgnieniu oka” str. 23-26), ale respektuje nadal pewne klasyczne zasady montażu, również obecne w filmie, we fragmentach spoza wideodziennika, na przykład na początku, gdy obserwujemy jeźdźca przynoszącego tajemniczy pakunek do pałacu. Montaż zbliżony do jump-cut pojawił się w mediach wraz z nastaniem ery kanałów muzycznych. MTV powstało w 1981 roku w USA. Dopiero w 1987 roku zagościło w Europie. W Polsce podobne kanały, takie jak Music Box, odbierano od 1984 roku dzięki antenom satelitarnym. Natomiast w kinie taki montaż zupełnie nie istniał. To, co dzisiaj oglądamy na ekranach kin, w dużej mierze zawdzięcza swój kształt, tempo, kompozycję i ekspresję rozpowszechnieniu się teledysku jako zjawiska w latach 80. Na wykresie określającym zmianę długości ujęć późne lata 80. to skok jakościowy: okres, w którym tempo zaczynało wzrastać, ujęcia stawały się znacząco krótsze, a klasyczna poprawność montażowa odchodziła na dalszy plan. Dziś oglądamy coraz krótsze ujęcia, jesteśmy obeznani ze skokami w kadrze związanymi z wielkością planu, nie przeszkadzają nam niepoprawne sklejki montażowe i nerwowa kamera – tak jak w montażu „Na Srebrnym Globie”.

Wynika z tego jedno: montaż zastosowany w sekwencjach wideodziennika Jerzego jest z pewnością dziełem pionierskim. Oprócz montażu skokowego można w filmie zobaczyć również inny, mniej radykalny montaż wewnątrzkadrowy. Mimo odmienności względem pamiętnika Jerzego jest on niezwykle spójny z resztą filmu.
Film Żuławskiego nie jest łatwy w odbiorze, ale warto wejść w ten świat i odkryć po latach coś, o czym dotychczas nie wiedzieliście.

„Na Srebrnym Globie” – fot. Filmoteka Narodowa/ SF Kadr

Tak jak wiele dzieł, które wyprzedzały swój czas, mimo upływu lat i dramatycznych przejść, ten film nadal jest nowatorski i świeży. Zawdzięcza to w dużej mierze zabiegom montażowym.

Na zakończenie – cytat z książki Murcha, który interesująco nawiązuje do filmu Andrzeja Żuławskiego. Ciekawe, że Murch niejako zaprzecza sam sobie i nieświadomie podkreśla siłę podejścia montażowego zastosowanego w „Na Srebrnym Globie”, choć pewnie nie znał tego filmu: „(…) montaż to nie po prostu wygodny sposób przemiany braku ciągłości w ciągłość. Montaż, kierowany siłą własnej paradoksalnej raptowności, sam na siebie wywiera korzystny wpływ na etapie tworzenia filmu. Nasze pragnienie cięcia byłoby obecne, nawet gdyby brak ciągłości nie miał tak dużego praktycznego znaczenia”.

Taki właśnie jest film „Na Srebrnym Globie”.

POST SCRIPTUM

Można jedynie żałować, że losy filmu potoczyły się tak, a nie inaczej. Niestety. Gdyby został zrealizowany w całości pod koniec lat 70., z pewnością w każdej liczącej się książce o montażu byłaby wzmianka o „Na Srebrnym Globie”.

Film jest wart polecenia nie tylko ze względu na montaż zastosowany w pamiętniku Jerzego, ale również ze względu na całokształt: tandem reżysersko-operatorski Andrzeja Żuławskiego i AndrzejaJaroszewicza; reżyserię, inscenizację, kompozycję, zdjęcia, światło, kolorystykę, scenografię (Tadeusz Kosarewicz, Jerzy Śnieżawski), wybitnie opracowany dźwięk (Michał Żarnecki), wspaniałe kostiumy (Magdalena Tesławska-Biernawska i Krzysztof Tyszkiewicz), wnętrza i rekwizyty (Wojciech Tomasz Biernawski i Stanisław Ledóchowski), i oczywiście montaż: Krzysztof Osiecki! 

Warto odbyć tę podróż na Srebrny Glob. To lektura obowiązkowa!

W „Na Srebrnym Globie” zagrali m.in. widoczni na zdjęciu: Andrzej Seweryn (Marek), Grażyna Dyląg (Ihezal), Henryk Talar (przewodnik Marka). Fot. Filmoteka Narodowa/ SF Kadr

POST SCRIPTUM II

Dla tych, co oglądają Youtube i niezliczone wideoblogi, tutoriale… Zauważyliście coś znajomego? Skąd pochodzą owe nowoczesne cięcia? Mówi Wam to coś?