Historia filmów na życzenie rozpoczęła się prawdopodobnie już wtedy, gdy kino zaczęło być postrzegane jako coś więcej niż tylko jarmarczna rozrywka. Minęło wiele lat i sposoby dostarczania filmów pod strzechy przeszły przez wiele faz, by stać się dzisiaj powszechnym zjawiskiem. Jak przebiegała ta droga?
Tekst: Jarek Somborski
Poniższy tekst jest skrótem tekstu który ukazał się na łamach FilmPRO. Publikujemy go z drobnymi zmianami zostawiając esencję. Od chwili pojawienia się tekstu, tematyka o której piszemy nie straciła nic ze swojej aktualności.
Gdy okazało się, że film może opowiadać ciekawe historie, producenci zaczęli się prześcigać w pomysłach na ściągnięcie jak największej widowni. Od przenośnych jarmarcznych namiotów z ekranem i projektorem, przez adaptowane wnętrza, wreszcie sale teatralne w dużych miastach, do klasycznych sal kinowych oferujących regularny repertuar.
Jednak nie było to rozwiązanie wystarczająco dobre dla wszystkich. Zamożni ludzie lub wręcz głowy państw chcąc obejrzeć film nie szli incognito do kina. Raczej sprowadzali je do swoich domów czy pałaców. Służba organizowała projekcję, ciężkie blaszane puszki transportowano do siedziby zamawiającego, operator uruchamiał przenośny lub zainstalowany na stałe projektor. A na żądanie gospodarza zatrzymywał go i uruchamiał ponownie. Pewnie w ten sposób zaczęła się historia filmów na życzenie.
Po drodze pojawiały się bardziej demokratyczne rozwiązania – domowe projekcje filmów na taśmach 16 i 8 mm, jednak najczęściej były to krótkie filmy o prostej fabule, filmy krajoznawcze lub… inne. Pełnometrażowych fabuł raczej w ten sposób nie dystrybuowano. Przez dziesięciolecia, żeby obejrzeć taki film, trzeba było po prostu pójść do kina.
Sytuację zmieniło rozpowszechnienie się telewizji: coraz częściej rozważano, w jaki sposób można by w domu powtórzyć projekcję wybranego programu.
Pierwszym sprzętem kina domowego, jakbyśmy to dzisiaj określili, było urządzenie przypominające magnetofon szpulowy połączony z telewizorem. W połowie 1963 roku brytyjska firma Nottingham Electronic Valve zademonstrowała ultranowoczesne rozwiązanie: Telcan 500 [Telcan = tELevision in a CAN, telewizja w puszce – przyp. red.]. Kosztowało niedużo jak na poziom zaawansowania technologicznego – tylko 60 funtów (ok. 550 funtów dzisiaj). Kłopot polegał na tym, że jak na sprzęt domowy, był on złożony w obsłudze, i mógł nagrywać tylko 20 minut materiału na jednej stronie taśmy. Potem trzeba było szpulę odwrócić i nagrać kolejne 20 minut. Procedura była stosunkowo szybka, ale mimo wszystko zbyt wolna, by nagrać program bez poważnych przerw. Produkt nie przyjął się na rynku.
Pierwszą zapowiedzią możliwości domowej rejestracji obrazu dłuższego niż 20-minutowy był system CV–2000 firmy Sony, znany praktycznie tylko w Japonii. Pojawił się w 1965 r. i umożliwiał rejestrację godzinnego programu telewizyjnego. Jakość zapisu była wprawdzie mizerna, ale długość – wtedy – imponowała. Ten sprzęt był dość drogi: ówczesne 700 dolarów amerykańskich to dzisiejsze 5 500 (uwzględniając inflację). Zważywszy, że jedna godzinna kaseta kosztowała ok 40 $ (ok. 320 $ dzisiaj), na taką czarno-białą przyjemność w fatalnej jakości (obraz był co najmniej dwukrotnie słabszy niż ówcześnie nadawany) niewiele osób mogło sobie pozwolić. Dlatego system był kupowany najczęściej przez firmy i instytucje edukacyjne. Pamiętajmy jednak, że w tym samym czasie w Polsce praktycznie nie rejestrowano (nie zapisywano) programów tv. Gros czasu antenowego stanowiły programy na żywo. Przez długie lata ewentualna rejestracja odbywała się metodą tzw. telerekordingu, czyli rejestrowania za pomocą kamery filmowej i taśmy światłoczułej obrazu z monitora telewizyjnego. Dzięki temu dzisiaj możemy obejrzeć np. „Kabaret Starszych Panów”. Profesjonalne magnetowidy pojawiły się w połowie lat sześćdziesiątych i były ekstremalnie drogie [profesjonalny magnetowid telewizyjny kosztował ok. 500 000 $ po przeliczeniu na dzisiejszy poziom cen – przyp. red.]. W Polsce pierwsze nagrania zaczęły się w połowie lat 60., czyli w czasie, gdy pierwsze „domowe wideo” pojawiło się w Japonii…
Przewijamy taśmę do przodu. Jest rok 1972. USA. Pojawia się coś, co może zmienić rynek filmu i telewizji. Nie, to jeszcze nie VHS. To system firmy AVCO o nazwie Cartivision (cartrige + television). To pierwszy dostępny dla (dość) szerokich mas system z filmami nagranymi na specjalnych kartrydżach. Poza możliwością kupienia i korzystania z kamer, na których można było realizować domowe filmy, oferował jako pierwszy możliwość oglądania w domu hollywoodzkich filmów (nawet kolorowych), co prawda w niezbyt wysokiej jakości. AVCO ze swoim Cartivision to pierwsza firma, która ludziom z Hollywood zwróciła uwagę na nowe możliwości dystrybucji. Projekt jednak upadł. Mimo stosunkowo dużego wyboru filmów i – jak na owe czasy – jakości, miał dwie poważne wady. Pierwsza z nich: na filmy trzeba było czekać… Nie można było pójść do wypożyczalni, bo ich po prostu jeszcze nie było. Zamawiało się tytuł z katalogu, finalizując zamówienie telefonicznie (cena wynajmu wynosiła ok 3-6 $ za film). Po paru dniach dostawało się upragniony film pocztą. To czekanie nieco zniechęcało. Ale i do tego można by się przyzwyczaić. Drugie rozwiązanie, które zniechęcało potencjalnych widzów (choć bardzo się podobało w Hollywood), polegało na tym, że wypożyczoną do domu kasetę można było obejrzeć tylko raz. Po obejrzeniu filmu uruchamiała się blokada mechaniczna. Jeśli ktoś chciał obejrzeć film ponownie, musiał się zgłosić do dystrybutora, który ponownie wysyłał pocztą odblokowaną kasetę – rzecz jasna po uiszczeniu przez klienta stosownej opłaty. Finał był do przewidzenia. Ale doceńmy prekursorów.
Kartridż Cartvision z nagranym filmem Charli’ego Chaplina „Florwalker” z 1916 r. – mat. prasowe
W Europie było nieco inaczej. W tym samym czasie (1972 r.) istniało rozwiązanie Philipsa pod nazwą VCR, jednak bez możliwości zakupu lub wynajmu filmów. Można było za to nagrywać materiały bezpośrednio z telewizora. Magnetowid miał sprytnie skonstruowaną „piętrową” kasetę, nagrywającą do godziny materiału. Kasety te częściowo się sprawdziły, choć zamiast szerokiej dystrybucji w domach, trafiały raczej do instytucji naukowych lub edukacyjnych [Kilka takich magnetowidów miała Szkoła Filmowa w latach 70. Na nich domowym, wymyślonym w Szkole sposobem nagrywano arcydzieła, by na zajęciach można było je analizować bezpośrednio w sali wykładowej, bez konieczności korzystania z montażowni – przyp. red.].
Znowu przewijamy taśmę. Japonia. Rok1976. Oficjalna data powstania systemu VHS (proszę zwrócić uwagę jak ważnym elementem w powstawaniu systemów są lata olimpijskie!). Przez wiele następnych lat system VHS się rozwija. Są też systemy konkurencyjne: nieco lepsze jakościowo (Betamax) i nieco wygodniejsze, jeśli chodzi o długość zapisu (Video2000). Jednak ani Betamax, ani Video2000 nie zawojowały rynku. Betamax miał zbyt krótki czas nagrywania w wysokiej (jak na owe czasy) jakości, a Video2000, mimo nowatorskich rozwiązań (np. możliwości nagrywania na dwóch stronach kasety, tak jak w kasetach audio), pojawiło się na rynku zbyt późno. Wbrew obiegowej opinii, że VHS ostało się dzięki dostępowi do ogromnej liczby tytułów, o sukcesie przesądziła możliwość nagrywania materiału dłuższego niż dwugodzinny. Przede wszystkim dotyczyło to rynku USA, gdzie decydujące znaczenie miał finał amerykańskiej piłki nożnej. Na tak gigantycznym rynku to wystarczyło. Reszta jest z pewnością znana niektórym czytelnikom. VHS mimo swoich słabości zapanował na światowym rynku.
Kaseta Philips VCR 90 min. wykorzystywana w magnetowidzie N1500 Philipsa. Fot. Wikimedia
Złote lata VHS, czyli ówczesnego VoD, przypadają na połowę lat 80. Wtedy w Europie rozwija się telewizja satelitarna i chęć rejestrowania na kasetach VHS wszystkiego, co można by potem obejrzeć. Autor tego tekstu miał sąsiada zapaleńca, który na podwórku swojego domu jednorodzinnego, między garażem a budynkiem warsztatowym, ukrył sześciometrową (!) antenę satelitarną. Dniami i nocami przeczesywał niebo w poszukiwaniu ciekawych materiałów do nagrania na VHS. Był gwiazdą okolicy: wszyscy się ustawiali w kolejce po kasety. W tym samym czasie wypożyczalnie filmów VHS przeżywają totalny boom. Ówczesne prawo w całym bloku wschodnim pozwalało na bezkarne korzystanie z zagranicznych dzieł bez jakichkolwiek opłat. Jakkolwiek dziś oceniać ten okres, gigantyczna widownia mogła nadrobić zaległości i obejrzeć filmy, które w żaden sposób nie mogłyby trafić do kin po tej stronie żelaznej kurtyny. Jakość nagrania paradoksalnie nie miała znaczenia. W obiegu pojawiały się filmy, których premiera kinowa odbyła się w Stanach kilka dni wcześniej. Często za to z nakładającymi się na siebie, wielojęzycznymi napisami. O jakości obrazu nie warto wspominać. O wyborach repertuarowych – także. Oglądano co popadnie, polegając najczęściej jedynie na opinii sprzedawcy i poczcie pantoflowej.
Po zmianach ustrojowych rynek się ustabilizował, nielegalne z punktu widzenia Zachodu firmy przerzuciły się na licencjonowane produkty i interes dalej się kręcił. Wiele firm istniejących dzisiaj na rynku zawdzięcza obecny status nielegalnej z dzisiejszego punktu widzenia dystrybucji filmów.
Tak czy owak, VHS spowodował, że wreszcie to, na co mogli sobie pozwolić najzamożniejsi, stało się powszechne. I nie było już odwrotu. Kolejny boom, jeśli chodzi o możliwość oglądania treści filmowych w domowym zaciszu, zaczął się wraz z pojawieniem się w komputerach nagrywarek CD. I z oprogramowaniem do tworzenia płyt VideoCD.
Kolejny skok jakościowy nastąpił, gdy rozpowszechnił się system DVD (1997). A zwłaszcza gdy pojawiły się nagrywarki DVD. Dzięki internetowi (choć wtedy niezwykle wolnemu) dostęp do treści był jeszcze łatwiejszy i szybszy. Jeśli przyjrzymy się, jakie formaty i kodeki wideo powstawały w tych latach, staje się jasne, co było motorem dla innowacji – filmy! Różne warianty DivX, Xvid itd. powstały z myślą o kodowaniu filmów i przesyłaniu ich przez internet, lub zapisywaniu na nośnikach danych. Wypożyczalnie przerzucały się na DVD, zaniedbując przestarzały VHS. Za oceanem pojawienie się DVD umożliwiło znacznie łatwiejszą i tańszą wysyłkę płyt do klientów, oferując przy tym o niebo lepszą jakość niż VHS. Pojawienie się tej możliwości umożliwiło firmie Netflix sprzedaż i wysyłkę filmów na DVD w niespotykanej dotąd skali. W 1997 roku Netflix był nikomu nie znaną firmą. W 2005 roku stał się kluczowym graczem na rynku filmowym, wysyłając do klientów milion (1 000 000) płyt DVD DZIENNIE! Gdy zobaczył, co się tymczasem dzieje z Youtube (gdy wreszcie prędkości przesyłowe stały się znośne), zaczął powoli odchodzić od fizycznego rentalu i zajął się rentalem wirtualnym.
Resztę znamy.
Zmienił się tylko sposób. Teraz zamiast jednej osoby, do VoD mają dostęp wszyscy. Natychmiast. A to, jak mówią w filmach – dopiero początek.
Magnetowid Sony CV2000 / magnetowid N1500 Philipsa – mat. prasowe
VOD – TECHNIKALIA Tekst: Filip Niemaszyk
Video on Demand to bardzo szeroki termin. Kryć się może za nim więcej niż jedna technologia przesyłania obrazu. Używając pojęcia VoD najczęściej mamy na myśli jedną z dwóch technologii: nVOD oraz VOD.
nVoD (near Video on Demand – w wolnym tłumaczeniu: niemal wideo na życzenie). Technologia wywodząca się z tradycyjnego nadawania programów telewizyjnych. Na kodowanym kanale odtwarzany jest w kółko ten sam film. Użytkownik, który chce go obejrzeć, wykupuje licencję i uzyskuje możliwość obejrzenia programu przy następnym uruchomieniu transmisji. Żeby skrócić oczekiwanie na film, używa się więcej niż jednego kanału z zapętlonym filmem. Można wtedy skrócić czas oczekiwania, zwykle do 15-20 minut.
nVoD wymaga odpowiedniego dekodera telewizyjnego. Tego typu rozwiązanie było w niektórych częściach globu dość popularne w telewizji satelitarnej i kablowej jeszcze kilka lat temu.
Technologia ta (nVOD) ma wiele wad. Wymaga wielu dodatkowych kanałów dla jednego filmu. Żeby była opłacalna, film musi być popularny wśród użytkowników. Natomiast jeśli chcielibyśmy udostępnić użytkownikowi wiele różnych filmów, sprawy się komplikują. Niektóre z nich nie byłyby popularne, przez co zajmowałyby jedynie pasmo nadawcze, przynosząc niewielkie zyski.
Rozpowszechnienie szerokopasmowego dostępu do internetu umożliwiło rozwiązanie tego problemu. Powstała nowa generacja VoD bazująca na połączeniu peer-to-peer. [W sieciach komputerowych – rodzaj komunikacji, zapewniający wszystkim komputerom, które uczestniczą w wymianie danych, takie same uprawnienia – przyp. red.].
Aktualnie widz, który chce obejrzeć film, wykupuje licencję, po czym na jego komputer, telefon albo dekoder wędruje wybrany film. W jaki sposób jest to realizowane? Na serwerze znajdują się wcześniej przygotowane pliki wideo. Gdy użytkownik zakupi licencję, niemal natychmiast może zacząć oglądanie filmu. Dzieje się tak, gdyż dzięki strumieniowaniu, plik pobierany jest podczas oglądania.
Nie jest istotne czy widz ogląda film na dekoderze, telefonie czy komputerze. Na każde z tych urządzeń można stworzyć aplikację, która odbierze i wyświetli strumień wideo.
Korzystanie z dedykowanego programu i sposobu wysyłania treści po-zwala dodatkowo na blokowanie prób jej nielegalnego pobierania. Dlatego różni nadawcy stosują różną technologię przesyłania filmów.
Taki sposób przesyłania treści umożliwia użytkownikowi zatrzymanie wyświetlania filmu lub jego przewijanie, co niemożliwe było w przypadku nVoD.
W przypadku VoD, w zależności od wykupionego abonamentu, ustalonych warunków, które nadawca oferuje, możliwe jest również ściąganie określonych filmów, by oglądać je off-line, bez połączenia z internetem. Przed rozpoczęciem procesu ściągania wybierana jest docelowa jakość filmu i/lub urządzenie, na którym będzie oglądany; automatycznie tworzony jest unikatowy klucz zabezpieczający materiał przed dalszym kopiowaniem (klucz jest przeznaczony do konkretnego urządzenia lub grupy urządzeń) i rozpoczyna się proces ściągania. Zwyczajowo materiał przeznaczony do oglądania off-line jest nieco niższej jakości niż ten, który jest oferowany on-line.